Lato koloru wiśni
Tytuł oryginalny: Krischroter Sommer
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 496
„A przecież książki
to jeden z najcenniejszych darów na ziemi. Kunsztownie zestawione słowa, które
zmieniały się w melodię, a potem w obrazy. Białe, puste kartki, na których
powstawały światy większe od wszechświata. Przestrzenie, które wciągały ludzi i
kazały im zapominać o wszystkim wokół. Literatura była magicznym zaklęciem,
któremu całkowicie uległam.”
Czyż to nie jest najcudowniejszy cytat dla każdego
miłośnika literatury?
Swego czasu było o niej głośno, kusiła sobą nieustannie.
Okładka może i nie jest zachwycająca, ale grzbiety wyglądają uroczo. W końcu
wylądowała na liście „pilne” i przy okazji najbliższych zakupów wylądowała w
koszyczku. I tak oto, jest teraz na moim
regale.
„- Elyas, czy ty
mnie słuchasz?
- Tak, oczywiście.
- Dobrze. AIDS rozprzestrzenia się wśród gejów nie dlatego, że są gejami, ale dlatego, że są mężczyznami, rozumiesz?
Rozbawiony Elyas potrząsnął głową.
- Emily, nie mam pojęcia, o czym mówisz. Nie wiem nawet, jak wpadłaś na ten temat.”
- Tak, oczywiście.
- Dobrze. AIDS rozprzestrzenia się wśród gejów nie dlatego, że są gejami, ale dlatego, że są mężczyznami, rozumiesz?
Rozbawiony Elyas potrząsnął głową.
- Emily, nie mam pojęcia, o czym mówisz. Nie wiem nawet, jak wpadłaś na ten temat.”
Carina
Bartsch postarała się o przyjemne chwile dla czytelnika, jednak troszkę
przedobrzyła.. o czym wspomnę troszkę później. Dużym plusem jest spora ilość
niekiedy naprawdę śmiesznych dialogów. Nie przepadam, za przytłaczającymi
monotonnymi opisami. Tutaj nawet przemyślenia bohaterki nie przygniatały swoją
obszernością, w większości były to wywołujące uśmiech na twarzy lamenciki.
Temat można by rzec oklepany, jednak ubarwiony o świetnych bohaterów, do których gładko i szybko się przyzwyczajamy.
„Czasem
uświadamiamy sobie różne rzeczy dopiero, kiedy o nich opowiemy. Jeśli
zachowujemy je dla siebie, możemy je upiększać, zniekształcać, a nawet
wypierać. Wypowiedziane – stają wyraźnie przed oczami. Zaśmiej się komuś w
twarz albo wykrzycz coś, czego ten nie chce sobie uświadomić.”
Wszystko
cacy, nie mam miałabym większych zażaleń, gdyby ta historia nie była tak
rozwleczona. Jakim rozczarowaniem okazało się dla mnie, że „Zima koloru turkusu”,
to dalsza część historii, która zdecydowanie nie zyskała na takim przeciąganiu.
Mimo całej sympatii do bohaterów, mimo przeuroczych sytuacji, w których
uczestniczyli i przystępnego pióra pisarki dopadło mnie zniechęcenie. Niedługo
po skończeniu tego tomu wzięłam się za kontynuacje i utknęłam. Całe napięcie, chęć dowiedzenia się co dale
zniknęło. Ekscytacja wyparowała ustępując
znużeniu i niechęci do dalszego przewracania stron.
Gdyby nie widmo drugie tomu, moja ocena byłaby jak
najbardziej pozytywna.
Chętnie przeczytam, aczkolwiek zgadzam się z tym, że czasami historia jest już zakończona w 1 tomie, a autor niepotrzebnie kontynuuje pisać, bez jakiegokolwiek sensu, a całokształt nie zyskuje na wartości, a wręcz przeciwnie... Recenzja bardzo interesująca, zdjęcie również. Grzbiety są przepiękne!
OdpowiedzUsuńTak to jest, jak człowiek chce dobrze i przedobrzy. Miłej lektury :)
OdpowiedzUsuń