Lato koloru wiśni



Tytuł oryginalny: Krischroter Sommer
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 496

„A przecież książki to jeden z najcenniejszych darów na ziemi. Kunsztownie zestawione słowa, które zmieniały się w melodię, a potem w obrazy. Białe, puste kartki, na których powstawały światy większe od wszechświata. Przestrzenie, które wciągały ludzi i kazały im zapominać o wszystkim wokół. Literatura była magicznym zaklęciem, któremu całkowicie uległam.

   Czyż  to nie jest najcudowniejszy cytat dla każdego miłośnika literatury?

   Swego czasu było o niej głośno, kusiła sobą nieustannie. Okładka może i nie jest zachwycająca, ale grzbiety wyglądają uroczo. W końcu wylądowała na liście „pilne” i przy okazji najbliższych zakupów wylądowała w koszyczku.  I tak oto, jest teraz na moim regale.

„- Elyas, czy ty mnie słuchasz?
- Tak, oczywiście.
- Dobrze. AIDS rozprzestrzenia się wśród gejów nie dlatego, że są gejami, ale dlatego, że są mężczyznami, rozumiesz?
Rozbawiony Elyas potrząsnął głową.
- Emily, nie mam pojęcia, o czym mówisz. Nie wiem nawet, jak wpadłaś na ten temat.”

   W książce poznajemy Emely, studentkę literaturoznawstwa obdarzoną sarkastycznym poczuciem humoru. Od dzieciństwa zaprzyjaźniona z szaloną Alex, również studentką, która po nieudanym związku porzuca dotychczasowe studia i wraca do Berlina. Wytęsknione przyjaciółki znowu będą nierozłączne.  Wielkim zdziwieniem dla dziewczyny jest wiadomość, że Alex będzie mieszkać ze swoim, co niechętnie przyznaje Emely, przystojnym  bratem, z którym nie ma zbyt miłych wspomnień.  Spodziewanie w jej skrzynce pocztowej pocztowej zaczynają pojawiać się e-maile od tajemniczego wielbiciela, który wydaję się być jej bratnią duszą. Od tej z pozoru niewinnej wiadomości wszystko się zaczyna. 
   Carina Bartsch postarała się o przyjemne chwile dla czytelnika, jednak troszkę przedobrzyła.. o czym wspomnę troszkę później. Dużym plusem jest spora ilość niekiedy naprawdę śmiesznych dialogów. Nie przepadam, za przytłaczającymi monotonnymi opisami. Tutaj nawet przemyślenia bohaterki nie przygniatały swoją obszernością, w większości były to wywołujące uśmiech na twarzy lamenciki. Temat można by rzec oklepany, jednak ubarwiony o świetnych bohaterów,  do których gładko i szybko się przyzwyczajamy.

„Czasem uświadamiamy sobie różne rzeczy dopiero, kiedy o nich opowiemy. Jeśli zachowujemy je dla siebie, możemy je upiększać, zniekształcać, a nawet wypierać. Wypowiedziane – stają wyraźnie przed oczami. Zaśmiej się komuś w twarz albo wykrzycz coś, czego ten nie chce sobie uświadomić.

   Wszystko cacy, nie mam miałabym większych zażaleń, gdyby ta historia nie była tak rozwleczona. Jakim rozczarowaniem okazało się dla mnie, że „Zima koloru turkusu”, to dalsza część historii, która zdecydowanie nie zyskała na takim przeciąganiu. Mimo całej sympatii do bohaterów, mimo przeuroczych sytuacji, w których uczestniczyli i przystępnego pióra pisarki dopadło mnie zniechęcenie. Niedługo po skończeniu tego tomu wzięłam się za kontynuacje i utknęłam.  Całe napięcie, chęć dowiedzenia się co dale zniknęło.  Ekscytacja wyparowała ustępując znużeniu i niechęci do dalszego przewracania stron.
   Gdyby nie  widmo drugie tomu, moja ocena byłaby jak najbardziej pozytywna.



Komentarze

  1. Chętnie przeczytam, aczkolwiek zgadzam się z tym, że czasami historia jest już zakończona w 1 tomie, a autor niepotrzebnie kontynuuje pisać, bez jakiegokolwiek sensu, a całokształt nie zyskuje na wartości, a wręcz przeciwnie... Recenzja bardzo interesująca, zdjęcie również. Grzbiety są przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to jest, jak człowiek chce dobrze i przedobrzy. Miłej lektury :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapowiedź: Kochaj. 50 lekcji jak pokochać siebie, swoje życie i ludzi wokół.

Cykl: Marek Berner

Mój zawodnik